Przygotowania. Czy planowaliśmy z wyprzedzeniem? Czy lot był straszny? Czy na lotnisku trzeba ponownie przechodzić kontrolę?
października 25, 2020
3
amsterdam
,
bagaże
,
gdansk
,
klm
,
kwarantanna
,
lot
,
lotnisko
,
podroz
,
port lotniczy
,
samolot
,
stres
,
tajpei
,
tajwan
,
wyjazd
,
wylot
Przygotowania - Lot
Sam wyjazd, podróż, jego organizację i dodatkowy niepokój potęgowała aktualna sytuacja w kraju (no i na świecie). Gdyby nie panującą pandemia zorganizowanie tej wycieczki byłoby z pewnością łatwiejsze, a co najważniejsze - przyjemniejsze.
Kiedy Damian powiedział już sakramentalne "tak" pracy na tajpejskim uniwersytecie wtedy na poważnie zabraliśmy się za planowanie. Pominę to ile dokumentów do przygotowania miał Damian w związku z podjęciem się tam pracy w tak trudnym czasie. Roczny wyjazd rozważaliśmy naprawdę przez chyba cały poprzedni rok. Plany były już w momencie naszego półrocznego pobytu w Holandii.
Nie ukrywam, że decyzja wyboru tak dalekiego kraju była ciężka. Łatwo się komuś opuszcza dom gdy nie trzyma go bliska rodzina. Ale trzymamy się myśli, że takie okazje trzeba łapać. Nie każdemu może być dane taki wyjazd. I nie bez powodu mówi się "łapać byka za rogi".
Za lotami rozglądałam się długi czas. Wiadomo, jak chyba wszyscy chcieliśmy najtaniej i najszybciej. Biorąc pod uwagę, że Henio nie skończył jeszcze półtorej roku i nawet nam dorosłym ciężko usiedzieć długo w miejscu, postanowiliśmy wybrać lot nocą. Oczywiście lot nie należał do najtańszych.
Im bliżej było października tym częściej przeglądaliśmy loty, a cena na ten okres wzrastała. Przyznam, że długo wahaliśmy się przed kupnem, odkładaliśmy to w czasie. Raz, że cena, dwa, że zauważyliśmy iż mnóstwo lotów zostaje odwoływana. Po drugie, do Tajpej przylatywał tylko samolot z naszej destynacji. No i po trzecie, Damian długo czekał na oficjalny dokument potwierdzający przyjęcie go do pracy.
Bilety kupiliśmy na 4 października. To był nasz dzień 0.
Wylot z Gdańska mieliśmy o 18:50, lot malutkim samolotem (strasznie trzęsło) do Amsterdamu i stamtąd wielką landarą do Tajpej z międzylądowaniem w Bangkoku.
Miałam wiele obaw, ale całkiem niepotrzebnie.
Bilety były od jednego przewoźnika KLM, za naszą trójkę zapłaciliśmy około 11000 pln. Jedno z ważniejszych dla nas było, że cenie w biletu można było lot anulować i dostać całkowity zwrot środków (tyczy się to odwołania lotu przez linie lotniczą, jak i naszego spóźnienia się na lot).
Mi i Damianowi przysługiwało po jednej dużej walizce rejestrowanej do 23 kg oraz małej podręcznej i dodatkowo na przykład torebce, czy też torbie z laptopem. Heniowi mała walizka rejestrowana do 10 kg oraz akcesorium, oraz wózek, który my wzięliśmy na pokład samolotu.
Proszę nie obawiajcie się transferów. Między lądowaniem w Amsterdamie, a wylotem z niego mieliśmy 50 minut. Stresowaliśmy się, że to mało czasu, że nie zdążymy dojść czy znaleźć odpowiedniego wejścia. Nasze obawy były bezpodstawne.
Po wyjściu z mini samolotu, wsiedliśmy do autobusu który dowiózł nas do wyjścia (jechaliśmy z 10 minut). Tam ładnie było pełno strzałek oraz wielka tablica informacyjna z odlotami numerami itp. Ogólnie większość, tak jak i my leciała dokądś dalej, więc ruszyliśmy po trochu za tłumem.
Wejście F3 było oddalone według znaczka o 30 minut spacerem (spokojnie, w ten czas wliczono też stanie w potencjalnej kolejce do kolejnego pokazania kart pokładowych i paszportów). Lotnisko Schiphol jest naprawdę wielkie, póki co chyba największe na jakim do tej pory byłam. Do naszej docelowej bramki doszliśmy chyba w niecałe 15 minut i mieliśmy jeszcze pół godziny zapasu (wylądowaliśmy szybciej).
Przed wejściem na pokład kolosa stewardesy dokładnie sprawdziły nasze dokumenty - bilety, paszporty, wizy, oraz test na koronawirusa (oczywiście potwierdzający wynik negatywny) i ponownie temperaturę.
Sam lot odbył się przyjemnie. W tym momencie zaletą panującego wirusa jest mała liczba osób na pokładzie. Także bardzo dużo osób siedziała samemu, przez co mogli rozłożyć się na siedzeniach foteli, jak na łóżku.
Po starcie podano nam wodę oraz inne napoje do wyboru. Później weszła kolacja i chyba potem jeszcze jakieś przekąski. Na noc zostało zgaszone światło, było to przyjemne. Stres zaczął nas opuszczać. Choć za oknem samolotu słońce dawało popalić mocnym światłem, to w samolocie panowała względna cisza. Gdy Henio zasnął to i nam udało się w końcu zamknąć oczy. Oczywiście nie był to sen jak w łóżku. Henio wstał o 4 :). Potem miał troszkę krótkich drzemek. Dyskomfort sprawiało "suche powietrze", niby to twarz tłusta ale w buzi sachara. Działaniem na to były jednorazowe nawilżone ręczniczki rozdane w samolocie.
Od rana śniadanie, napoje, przekąski - naprawdę nie można narzekać na jedzenie oraz na lot o ssącym żołądku.
Na pokładzie samolotu dostępne było wi-fi. Pół godziny na komunikatorach społecznościowych było darmowe, ale można w sumie było regularnie to pół godziny odnawiać.
Cała podróż samolotem zajęła 18 godzin i 50 minut.
Sytuacja na lotnisku docelowym spowodowana była panującą pandemią.
Na lotnisku to był szok (Port lotniczy Tajpej-Taiwan Taoyuan) - bardzo czysto i pusty. Chyba tylko nasz samolot wylądował. Po przejściu przez "hol" prowadzący do wyjścia spotkaliśmy oczekujących na nas pracowników lotniska. Każdy z podróżujących podchodził do wolnej osoby która w skrócie sprawdzała gdzie będziemy stacjonować podczas kwarantanny. Sprawdzanie to trwało około 30 minut, a Pan był bardzo miły i spokojny co nastawiło nas już pozytywnie. W końcu pierwsze wrażenie jest najważniejsze.
Po przejściu przez kontrolę na lotnisku - sprawdzany był paszport, ponownie wynik testu na covid-19, odciski palców, zrobienie zdjęcia - i już można było pójść na poszukiwanie walizek. Dzięki temu, że lotnisko było puste (na tablicy przylotów/ odlotów było czerwono od słowa "cancelled") możne było poruszać się spokojnie i bez presji tłumu. Wszystkie walizki dotarły cało.
Przed lotniskiem był postój taksówek. Zostaliśmy, my jak i nasze bagaże odpowiednio zdezynfekowani i zapakowani do żółtego samochodu. Mimo iż ciężko było się porozumieć w języku angielskim to na migi bardzo dobrze. Na lotnisku jak i po wyjściu byliśmy tak zaaferowani (i wyczerpani), że nawet nie zdążyłam się przyjrzeć. No cóż, obejrzę je i porobię fotki jak będziemy się żegnać z wyspą, albo lecieć na krótką wycieczkę.
Z lotniska jechaliśmy około 40 minut (50km) i zapłaciliśmy 1000 TWD.
A jak udało się nam przeżyć 14 dni w zamknięciu? Jak nas kontrolowano? Czy Henio był cierpliwy? i najważniejsze - skąd czerpaliśmy pożywienie? O tym napiszę osobno!
Każdy tekst skupia się tylko i wyłącznie na moich odczuciach i doświadczeniach










Świetny artykuł! Co prawda do Tajwanu w najbliższym czasie nie polecimy, ale zawsze fascynuje mnie podróż z małym dzieckiem, jak logistycznie to wszystko ogarną🤯 Czekam z niecierpliwością na wpis z kwarantanny oraz z ,,pierwszego wyjścia na wolność". Buziaki ze słonecznego Gdańska 🥰❤️
OdpowiedzUsuńWoow, to się nazywa opis w skrócie :) czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńO ile po Twoich filmikach już dużo się dowiedziałam o tyle po tym opisie czuje się ’full of information’ 😁☺️ Również czekam na więcej . Pozdro z Londka 😘
OdpowiedzUsuń