Kwarantanna na Tajwanie. Jak wygląda kontrola? Jak się pożywić? No i co ma wspólnego Harry Potter z kwarantanną?

Kwarantanna na Tajwanie. Jak wygląda kontrola? Jak się pożywić? No i co ma wspólnego Harry Potter z kwarantanną?

Henio

Do tej pory pewnie wiedzieli o tym tylko nasi bliscy, ale spędziliśmy już raz dwa tygodnie na obowiązkowej kwarantannie. W marcu, zaraz przed lock-downem, wybraliśmy się do Londynu. Bardzo nam się chciało zobaczyć studio Warner Bros z Harrego Pottera 🤭.


Warner Bross studio


Niestety sytuacja na świecie w tych dniach zaczęła się bardzo zaostrzać więc Harrego odwiedziliśmy, ale nic więcej. Były to dość stresujące dni. Gdy ogłosili, że zamykają granice trochę się przestraszyliśmy będąc poza krajem. "Na szczęście" skończyło się tak, że wróciliśmy tym słynnym pierwszym "lot do domu" do Polski, a linia lotnicza LOT nieźle na tym zarobiła. Z Warszawy odebrali nas rodzice (mówią, że gdyby nie Henio to by się nie fatygowali). 14 dni spędziliśmy w Pucku. System kwarantanny nie działał wtedy tak jak powinien, tyle o ile my nie mogliśmy wychodzić, rodzice mogli to robić. Na szczęście ktoś potem poszedł po rozum do głowy i to zmienili. W Polsce wtedy było nam jako tako przyjemnie, teściowie mają całkiem duży dom oraz podwórko, więc mieliśmy swój spacerniak. Codziennie odwiedzał nas Pan policjant albo osoba z "ochotniczego wojska", a my machaliśmy im przez okno. Dwa razy dzwonili też z sanepidu i mopsu zapytać jak się czujemy i czy czegoś nam nie potrzeba. Całkiem miło.

Jak wygląda obecnie sytuacja kontroli na Tajwanie?

 Od momentu wyjścia z taksówki która podwiozła nas pod same drzwi i przekroczenia progu budynku byliśmy zamknięci na równe 15 dni. Bardzo obawialiśmy się tego ze względu na Henia. My sami byśmy sobie dali radę, seriale i książki. Ale Henio jest mały, lubi biegać i się bawić, jak każde inne dziecko.


Tajpej


W Tajwanie na czas kwarantanny należy zamieszkać w wyznaczonych hotelach. Pokój na osobę. Słyszałam, że trzy razy dziennie przynoszą posiłek i zabierają śmieci. Kiedy się wstępnie dowiedzieliśmy w ambasadzie Tajwańskiej, jak ma to wyglądać, to nas trochę przeraziło. Damian miał mieć swój pokój, a ja z Heniem drugi. Potem po wielu dociekliwych rozmowach okazało się, że możemy mieć mieszkanie, ale musi spełniać kilka wymagań. Wersji było sporo. W jednej z nich było, że Tajwańczycy (chyba) nie mogą wynajmować mieszkań ludziom na kwarantannie, można mieszkać tylko u przyjaciół, czy rodziny która zapewnia osobne lokum.

Mieszkanie obecne znaleźliśmy poprzez popularną aplikację airbnb. Kiedy patrzę teraz przez okno i widzę błękitne niebo, to nasze tymczasowe lokum, jak i dzielnica wydają mi się w porządku.

W mieszkaniu byliśmy jakoś około 21:30 tego czasu. Na początku byłam zniesmaczona (dupa przyzwyczajona do innych standardów). Byliśmy głodni i zmęczeni. Na szczęście Damian ma miłych współpracowników. Jeden ze studentów przyniósł nam do mieszkania pierwsze zakupy. Zjedliśmy płatki (z Polski) z mlekiem. W sumie padliśmy chyba około 1 czy 2 w nocy :).

Kolejnego dnia zadzwonili do mnie z komisariatu zapytać, jak się mamy i odpowiedzieć na co mamy zwracać uwagę. Na lotnisku wypełniliśmy formularz "kwarantannowy" w którym podaliśmy adres na najbliższe 15 dni. Dwa razy dziennie wysyłaliśmy pomiar temperatury. Dostawaliśmy (nadal dostajemy) smsa na którego musimy odpisać 1,2 lub 3 w zależności jak się czujemy. Odsyłamy 1, bo czujemy się normalnie. Jak nie odpiszesz w ciągu 10 minut to wysyłają znowu a potem dzwonią, a po kilku godzinach może przyjść policja. Tak było przynajmniej w czasie kwarantanny.

Pewnego ranka chyba około 7 obudziło nas walenie do drzwi. Najprawdopodobniej musieli długo tak stukać, żeby nas obudzić. To była właśnie policja. Damianowi najzwyczajniej w świecie padł w nocy telefon i przyszli zobaczyć, czy jest na miejscu. Sprawdzali nas najpewniej z GPS (przecież zawsze można uciec, a telefon zostawić w mieszkaniu hmm). Damian został wylegitymowany i pouczony, że w przyszłości za takie coś może grozić kara pieniężna.

Na Tajwanie w miejscach publicznych obowiązkowo należy nosić maseczki. My musimy je nosić wszędzie przez kolejny tydzień po kwarantannie, czyli jeszcze do jutra.

Pierwsze dni tutaj były szare, ale gdy tylko wychyliło się głowę za okno można było poczuć tą wilgoć i lepkość. Czuliśmy się przygnębieni, ale mieliśmy (mamy) siebie. Najbardziej przykre było kiedy Henio pokazywał na okno, że chce wyjść i jak przynosił buty :( 

Żyliśmy sobie z dnia na dzień, nawet narysowaliśmy kalendarz na którym skreślaliśmy minione dni.


Henio je płatki z mlekiem


Mieszkanie jest spore, składa się z dwóch pokoi zamkniętych, oraz takiego dziennego z aneksem i łazienki. Jest gdzie się bawić. Dla Henia wzięliśmy autka i książeczki do zabawy z Polski. Pewna dobra polska dusza mieszkająca tutaj kupiła dla Henia pierwszą zabawkę i podwiozła nam ją pod drzwi. W drugim tygodniu (ten sam student od jedzenia) przyniósł dla Henia klocki lego więc Miś zadowolony. Z okna mieliśmy ten sam jeden widok. Niestety niezbyt ciekawy.

Dla Henia wzięliśmy z Polski zapas słoiczków z obiadkami i mlekiem. Sami zamawialiśmy jedzonko do mieszkania (Henio i tak jadł z nami).


Jest tutaj taka aplikacja foodpanda i ubereats poprzez którą można zamówić sobie jedzenie z wybranej restauracji, albo zakupy ze sklepów. To czego nie rozumieliśmy, tłumaczyliśmy poprzez google tłumacz. 

 
foodpanda


Restauracji jest od koloru do wyboru więc codziennie mieliśmy coś innego. Oczywiście pierwszego dnia wygrał McDonald's 🤭






O jedzeniu ogólnie opowiem w innym poście, jest o czym. 

Także przetrwaliśmy te dni a teraz już tylko lepiej. :)








Przygotowania. Czy planowaliśmy z wyprzedzeniem? Czy lot był straszny? Czy na lotnisku trzeba ponownie przechodzić kontrolę?

Przygotowania. Czy planowaliśmy z wyprzedzeniem? Czy lot był straszny? Czy na lotnisku trzeba ponownie przechodzić kontrolę?

Przygotowania - Lot
lotnisko Gdańsk


Sam wyjazd, podróż, jego organizację i dodatkowy niepokój potęgowała aktualna sytuacja w kraju (no i na świecie). Gdyby nie panującą pandemia zorganizowanie tej wycieczki byłoby z pewnością łatwiejsze, a co najważniejsze - przyjemniejsze.


Kiedy Damian powiedział już sakramentalne "tak" pracy na tajpejskim uniwersytecie wtedy na poważnie zabraliśmy się za planowanie. Pominę to ile dokumentów do przygotowania miał Damian w związku z podjęciem się tam pracy w tak trudnym czasie. Roczny wyjazd rozważaliśmy naprawdę przez chyba cały poprzedni rok. Plany były już w momencie naszego półrocznego pobytu w Holandii. 
Nie ukrywam, że decyzja wyboru tak dalekiego kraju była ciężka. Łatwo się komuś opuszcza dom gdy nie trzyma go bliska rodzina. Ale trzymamy się myśli, że takie okazje trzeba łapać. Nie każdemu może być dane taki wyjazd. I nie bez powodu mówi się  "łapać byka za rogi".


rodzina w podróży


Za lotami rozglądałam się długi czas. Wiadomo, jak chyba wszyscy chcieliśmy najtaniej i najszybciej. Biorąc pod uwagę, że Henio nie skończył jeszcze półtorej roku i nawet nam dorosłym ciężko usiedzieć długo w miejscu, postanowiliśmy wybrać lot nocą. Oczywiście lot nie należał do najtańszych.
Im bliżej było października tym częściej przeglądaliśmy loty, a cena na ten okres wzrastała. Przyznam, że długo wahaliśmy się przed kupnem, odkładaliśmy to w czasie. Raz, że cena, dwa, że zauważyliśmy iż mnóstwo lotów zostaje odwoływana. Po drugie, do Tajpej przylatywał tylko samolot z naszej destynacji. No i po trzecie, Damian długo czekał na oficjalny dokument potwierdzający przyjęcie go do pracy.


Bilety kupiliśmy na 4 października. To był nasz dzień 0. 
Wylot z Gdańska mieliśmy o 18:50, lot malutkim samolotem (strasznie trzęsło) do Amsterdamu i stamtąd wielką landarą do Tajpej z międzylądowaniem w Bangkoku.
Miałam wiele obaw, ale całkiem niepotrzebnie. 
Bilety były od jednego przewoźnika KLM, za naszą trójkę zapłaciliśmy około 11000 pln. Jedno z ważniejszych dla nas było, że cenie w biletu można było lot anulować i dostać całkowity zwrot środków (tyczy się to odwołania lotu przez linie lotniczą, jak i naszego spóźnienia się na lot).




klm skrzydło samolotu

Mi i Damianowi przysługiwało po jednej dużej walizce rejestrowanej do 23 kg oraz małej podręcznej i dodatkowo na przykład torebce, czy też torbie z laptopem. Heniowi mała walizka rejestrowana do 10 kg oraz akcesorium, oraz wózek, który my wzięliśmy na pokład samolotu. 


Proszę nie obawiajcie się transferów. Między lądowaniem w Amsterdamie, a wylotem z niego mieliśmy 50 minut. Stresowaliśmy się, że to mało czasu, że nie zdążymy dojść czy znaleźć odpowiedniego wejścia. Nasze obawy były bezpodstawne.

Henio na lotnisku w Gdańsku


Po wyjściu z mini samolotu, wsiedliśmy do autobusu który dowiózł nas do wyjścia (jechaliśmy z 10 minut). Tam ładnie było pełno strzałek oraz wielka tablica informacyjna z odlotami numerami itp. Ogólnie większość, tak jak i my leciała dokądś dalej, więc ruszyliśmy po trochu za tłumem.
Wejście F3 było oddalone według znaczka o 30 minut spacerem (spokojnie, w ten czas wliczono też stanie w potencjalnej kolejce do kolejnego pokazania kart pokładowych i paszportów). Lotnisko Schiphol jest naprawdę wielkie, póki co chyba największe na jakim do tej pory byłam. Do naszej docelowej bramki doszliśmy chyba w niecałe 15 minut i mieliśmy jeszcze pół godziny zapasu (wylądowaliśmy szybciej).


Przed wejściem na pokład kolosa stewardesy dokładnie sprawdziły nasze dokumenty - bilety, paszporty, wizy, oraz test na koronawirusa (oczywiście potwierdzający wynik negatywny) i ponownie temperaturę.


Sam lot odbył się przyjemnie. W tym momencie zaletą panującego wirusa jest mała liczba osób na pokładzie. Także bardzo dużo osób siedziała samemu, przez co mogli rozłożyć się na siedzeniach foteli, jak na łóżku. 

Kolacja podana na pokładzie samolotu linii KLM


Po starcie podano nam wodę oraz inne napoje do wyboru. Później weszła kolacja i chyba potem jeszcze jakieś przekąski. Na noc zostało zgaszone światło, było to przyjemne. Stres zaczął nas opuszczać. Choć za oknem samolotu słońce dawało popalić mocnym światłem, to w samolocie panowała względna cisza. Gdy Henio zasnął to i nam udało się w końcu zamknąć oczy. Oczywiście nie był to sen jak w łóżku. Henio wstał o 4 :). Potem miał troszkę krótkich drzemek. Dyskomfort sprawiało "suche powietrze", niby to twarz tłusta ale w buzi sachara. Działaniem na to były jednorazowe nawilżone ręczniczki rozdane w samolocie.
Od rana śniadanie, napoje, przekąski - naprawdę nie można narzekać na jedzenie oraz na lot o ssącym żołądku. 
Na pokładzie samolotu dostępne było wi-fi. Pół godziny na komunikatorach społecznościowych było darmowe, ale można w sumie było regularnie to pół godziny odnawiać.


Cała podróż samolotem zajęła 18 godzin i 50 minut.


Sytuacja na lotnisku docelowym spowodowana była panującą pandemią.


rodzina w podróży

Na lotnisku to był szok (Port lotniczy Tajpej-Taiwan Taoyuan) - bardzo czysto i pusty. Chyba tylko nasz samolot wylądował. Po przejściu przez "hol" prowadzący do wyjścia spotkaliśmy oczekujących na nas pracowników lotniska. Każdy z podróżujących podchodził do wolnej osoby która w skrócie sprawdzała gdzie będziemy stacjonować podczas kwarantanny. Sprawdzanie to trwało około 30 minut, a Pan był bardzo miły i spokojny co nastawiło nas już pozytywnie. W końcu pierwsze wrażenie jest najważniejsze. 
czyste lotnisko w Tajpej


Po przejściu przez kontrolę na lotnisku - sprawdzany był paszport, ponownie wynik testu na covid-19, odciski palców, zrobienie zdjęcia - i już można było pójść na poszukiwanie walizek. Dzięki temu, że lotnisko było puste (na tablicy przylotów/ odlotów było czerwono od słowa "cancelled") możne było poruszać się spokojnie i bez presji tłumu. Wszystkie walizki dotarły cało.
Przed lotniskiem był postój taksówek. Zostaliśmy, my jak i nasze bagaże odpowiednio zdezynfekowani i zapakowani do żółtego samochodu. Mimo iż ciężko było się porozumieć w języku angielskim to na migi bardzo dobrze. Na lotnisku jak i po wyjściu byliśmy tak zaaferowani (i wyczerpani), że nawet nie zdążyłam się przyjrzeć. No cóż, obejrzę je i porobię fotki jak będziemy się żegnać z wyspą, albo lecieć na krótką wycieczkę.


Z lotniska jechaliśmy około 40 minut (50km) i zapłaciliśmy 1000 TWD. 


A jak udało się nam przeżyć 14 dni w zamknięciu? Jak nas kontrolowano? Czy Henio był cierpliwy? i najważniejsze - skąd czerpaliśmy pożywienie? O tym napiszę osobno!




Każdy tekst skupia się tylko i wyłącznie na moich odczuciach i doświadczeniach





klm skrzydło samolotu

Mój zdrowy dzień - posiłki

Mój zdrowy dzień - posiłki

Zdrowy styl życia? Co to oznacza? Według mnie.

Nie trzeba od razu radykalnie zmieniać swoich nawyków i upodobań o 180 stopni, bo może nas to szybko zmęczyć i bardzo zniechęcić. 

Nie jestem ekspertką w tej dziedzinie, ale odkąd staramy się jeść w miarę regularnie, a do tego są to posiłki „urozmaicone”, zauważyłam u siebie poprawę – głównie w samopoczuciu. Jest to za sprawą pozbycia się z diety tłustych posiłków oraz smaczków nie wnoszących nic „dobrego” dla mojego organizmu (czipsy i słodycze – tj. częste podjadanie było u mnie na porządku dziennym). 

Nie mam „talentu” to robienia jedzenia "coś z niczego", przepisów szukałam w internecie czy książkach kucharskich. W moim przypadku postawiłam na jadłospis od Chodakowskiej Ewy Dieta dla Par

Nie jest ona dla nas aby schudnąć, ale raczej by jeść to co wartościowe. Z czystym sumieniem polecam. Jadłospis dostajesz (w moim przypadku w niedzielę) na cały przyszły tydzień. Masz gotową rozpiskę listy zakupów na każdy dzień. Zakupy robimy dwa/trzy razy w tygodniu na konkretne dni. Tutaj wchodzi nam oszczędność pieniędzy – kupujemy tylko to co faktycznie znika nam z lodówki. Nie muszę kombinować, a co by tutaj dzisiaj przekąsić – otwieram plik z jadłospisem i gotowe, jak mi dane danie nie pasuje to mogę je wymienić na inne. Jak to Ewa reklamuje – oszczędzasz czas i pieniądze. 

Przykładowe śniadanie - owsianka z bananem i kiwi


Przykładowy lunch - zapiekane ziemniaki z cukinią + mizeria <3


Oczywiście nie jest to tak, że ściśle się trzymamy tego jadłospisu – czasem zaszalejemy z czymś niezdrowym, albo zjemy w jakimś barze. 

posiłki




Zdrowym nawykiem jest stopniowe pozbywanie się „złych cukrów” z diety. Kiedy jemy np. codziennie czekoladę, cukierki, frytki z oleju, kanapki z nutellą, czipsy i nagle powiemy koniec, dość – nasz organizm się zbuntuje. Mi bardzo trudno było tak postąpić. Chęć podjadania była mocna, organizm był przyzwyczajony do takiego trybu i wysyłał sygnały – halo halo, a może by tak cukiereczka? Nie dostał, był mega spadek energii, tej złej, co się potem odbijało na samopoczuciu.

Jakiś czas temu Ewa zrobiła akcję 21 dni CUKIER STOP Krok 1 (często będzie o Chodakowskiej – lubię ją), wzięłam udział w wyzwaniu, bardzo dużo naczytałam się wtedy informacji o tym ile wpychamy w siebie białej śmierci (chociaż to chyba stwierdzenie o soli). Było mnóstwo dawek informacji. Wstyd, ale wytrzymałam prawie do końca. Przed przed ostatniego dnia miałam dzień depresji, zjadłam całą paczkę ulubionych czipsów i czekoladę. Nie mowa tutaj tylko o słodyczach, wielkie ilości cukru znajdziemy w gotowych sosach, ketchupie, parówkach, przetworzonej żywności itp. Polecam każdemu taki sprawdzian. 

Pij dużo wody – wszędzie o tym trąbią. Ciężko o to lecz wystarczy się przymusić a częste sięganie po wodę wejdzie nam w nawyk. U nas schodziło jej masę, szczególnie latem. Butelki- zgrzewki wody na 4 piętro tachał do nas biedny Damian. Pewnego dnia powiedzieliśmy koniec – nie dość, że szły pieniądze to dodatkowo rosła góra plastiku na śmietniku. Kupiliśmy sobie dzbanek filtrujący od Dafi – serdecznie polecam. Woda zawsze na nas czeka gotowa do wypicia. 

Jeśli nie wiesz czy będziesz konsekwentny w regularnym jedzeniu, a bardziej w jego przygotowaniu można się sprawdzić, w internecie jest mnóstwo darmowych przykładowych jadłospisów. 

Regularne zdrowe jedzenie pomaga. Chodzi tutaj mi tylko i wyłącznie o świadomość. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © Tak mi w duszy gra , Blogger